Czasem mówi się, że "coś nam spadło z nieba". W moim przypadku tak właśnie było z tą komodą - niezwykłym meblem, który stał się początkiem mojej przygody z "majstrowaniem".
Losy tej komody łączą się z pewnym niezbyt przyjemnym wydarzeniem - zanim trafiła ona w moje ręce została wyrzucona (tak, dokładnie! WYRZUCONA!) z wysokości pierwszego piętra. Powód? Była stara, zniszczona i już do niczego się nie nadawała. Jak się później dowiedziałam, miała ona najzwyczajniej w świecie zostać spalona. Posłużyć jako drewno na opał? O nie.. To mi się po prostu nie mieściło w głowie!
Pamiętam jak dziś ten moment, kiedy ją ujrzałam - leżącą na ziemi, z popękanym bokiem i blatem będącym skutkiem upadku z wysokości około 3 metrów. Wówczas w meblu tym nie widziałam, tak jak wszyscy, starego, nikomu niepotrzebnego grata, lecz niezwykłą drewnianą komodę. Od razu wiedziałam, że muszę się nią zaopiekować: naprawić i doprowadzić do porządku. Innymi słowy: dać jej DRUGIE ŻYCIE, na jakie zasługiwała :)
Nie jestem w stanie opisać wysiłku, jaki kosztowało mnie doprowadzenie tej komody do dzisiejszego stanu. Powłoka lakiernicza wymagała zeszlifowania, przy pomocy szpachli stolarskiej należało uzupełnić ubytki, naprawić to, co zostało zepsute wskutek bezmyślnego zrzucenia jej na ziemię. Po wielu godzinach ciężkiej pracy mebel ten otrzymał nowe oblicze jako komoda łazienkowa - odmalowana, zyskała nowe uchwyty a jej nogi zostały nieco skrócone. Jako element chroniący drewniany blat przed wodą wykorzystałam przezroczystą pleksę.
Pracy było naprawdę wiele, jednak bez najmniejszych wątpliwości mogę powiedzieć, że było warto :)
Poniesione koszty:
- komoda - 0 zł
- papier ścierny - 5 zł
- lakierobejca - 50 zł
- uchwyty - 12 zł (6 zł/szt.)
- płyta pleksi - 60 zł
___________________
razem: 127 zł
Satysfakcja?: nieoceniona